Podsumowanie lata

Wracam po dłuższej przerwie z podsumowaniem mojego lata. Będzie dużo o książkach, trochę o kulturze, odrobinie o macierzyństwie, a także o nieumieniu w życie i małych zmianach.

10/1/2022

Długo mnie nie było. W zasadzie całe lato. Plany były inne. Miałam mnóstwo pomysłów (nadal zresztą mam), ale jakoś nie było czasu (a może bardziej siły i chęci), by je realizować. Mówią, że kto chce, znajdzie sposób, a kto nie chce, znajdzie powód. I chyba tak właśnie było w moim przypadku. Z pewnością nie wszystko jest kwestią organizacji (uwierzcie mi, że przy małym dziecku naprawdę bywa różnie), ale też bez bicia przyznaję, że z jakąkolwiek organizacją było u mnie ostatnio ciężko, a powodów, przez które nie pisałam, mogłabym znaleźć mnóstwo. Moja prokrastynacja zaowocowała tym, że w pewnym momencie pomysły i sprawy tak mi się nawarstwiły, że czułam się przytłoczona i nie mogłam się już zabrać absolutnie za cokolwiek. Dlatego siadam do pisania dopiero teraz. A ponieważ pomimo braku organizacji wakacje spędziłam dość aktywnie, to będzie, co opowiadać.

Najpierw podsumowanie czytelnicze. Od początku czerwca przeczytałam w sumie 7 książek. Dla kogoś może mało, ale dla mnie to i tak duży sukces.

Dwie książki obowiązkowo dotyczyły rozszerzania diety u niemowląt, jako iż chciałam się dobrze do tego przygotować. Jeżeli czytają mnie jacyś rodzice małych dzieci, to gorąco polecam zarówno „Spokojnie, to tylko rozszerzanie diety” Małgorzaty Jackowskiej, jak i „Bobas lubi wybór, BLW” dr Gill Rapley i Tracey Murkett. Pozostałe pięć pozycji to beletrystyka.

Na pierwszy ogień „Podróż do wnętrza ziemi” Juliusza Verne. Zaczęłam czytać tę książkę już w lutym, a dokładnie siedząc na zapleczu w gabinecie ginekologicznym mojej lekarki z podpiętym KTG równo tydzień przed porodem. Był to pierwszy lepszy z brzegu e-book w mojej aplikacji z książkami. Potem jakoś o nim zapomniałam i wróciłam do tej powieści chyba dopiero po zakończonym połogu i słuchałam jej już w wersji audiobookowej. Była to lekka, przyjemna lektura, a przede wszystkim bardzo podobał mi narrator, sceptycznie nastawiony do brania udziału w przedstawionych wydarzeniach, co czyniło książkę całkiem zabawną.

Potem z polecenia mojego taty sięgnęłam po dzieło Erich’a Remarque „Na zachodzie bez zmian”. I chociaż w tej książce również nie brakowało elementów humorystycznych, na których zaśmiewałam się wręcz do łez, to jednak zdecydowanie nie była to powieść lekka i przyjemna. Historia młodego niemieckiego żołnierza walczącego na froncie zachodnim podczas I wojny światowej zmieniła mój sposób patrzenia na wojnę. Przede wszystkim sprawiła, że całkowicie przestałam ją romantyzować i kazała mi zacząć zastanawiać się nad tym, jaka jest cena wojny, kto ją ustala, a kto ją płaci i czy w ogóle warto. Uważam, że to opowieść wciąż bardzo aktualna, choć mająca już 93 lata. Może nawet idealna na obecne czasy.

Kolejna przeczytana przeze mnie książka to „Wielka samotność” Kristin Hannah, tym razem podkradziona z biblioteczki mojej mamy. Wzięłam ją ze sobą na wakacje w górach i chociaż ja byłam w Polsce (i to latem), a akcja powieści rozgrywała się na Alasce (i to raczej zimą), to jednak kontakt z naturą sprawił, że łatwiej było mi się wczuć w jej klimat. Historia mnie wzruszyła i chociaż raczej nie wydarzyłaby się w prawdziwym życiu, to jednak duże jej elementy dotykały bardzo życiowych, realnych problemów i to wcale nie z kalibru tych małych i łatwo rozwiązywalnych. Bez zdradzania szczegółów fabuły, po prostu polecam.

Czas na „Zniknięcie” Tim’a Krabbé, chociaż bardziej pasowałoby „Złote jajo” (tytuł chyba bliższy oryginałowi). Musicie, po prostu musicie, to przeczytać. Chociaż może nie, nie powinniście. Nie czytajcie. Ta książka zdecydowanie budzi w człowieku niepokój. Jestem pewna, że spodoba się wszystkim miłośnikom historii kryminalnych, ale naprawdę, uwierzcie mi, że nie jest to sztampowa opowieść, w której detektyw z nerwicą natręctw kierujący się dedukcją we wspaniały sposób rozwiązuje jakąś zagadkę. Zupełnie nie. To powieść baaaardzo psychologiczna, prosta, a jednocześnie głęboka, poruszająca coś w człowieku. Obiecuję, że przynajmniej przez jakiś czas będziecie na wszystkich patrzeć nieco inaczej. O, idealna lektura na jesienną pogodę, jeżeli szukacie czegoś z dreszczykiem. Mi poleciła ją siostra. I rodzice. I w sumie mąż też.

I na koniec „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” Stieg’a Larsson’a. Też kryminał. Też zupełnie oryginalny. Niesamowicie wciągający. Spodobał mi się tak bardzo, że wypożyczyłam już drugą część. (Pierwszą zaczęłam czytać, bo znalazłam ją w naszym wakacyjnym ośrodku.) Jest to opowieść bardzo wielowątkowa, z wieloma trójwymiarowymi postaciami i chociaż nie znam się na szwedzkich realiach, to wydaje mi się, że jest to książka dość mocno zaangażowana społecznie i politycznie, co absolutnie nie sprawia, że jest nieprzystępnie lub w nudny sposób napisana. Wręcz odwrotnie. Pochłania się ją bardzo szybko, a co zaskakujące, gdy dochodzi się do punktu kulminacyjnego, okazuje się, że to wcale niekoniecznie koniec.

To tyle o książkach. Ale nie tyle o kulturze. W czerwcu byłam bowiem na sensorycznej wystawie multimedialnej na temat życia i dzieł Vincenta van Gogh’a. Marzyłam o tym, żeby ją zobaczyć, odkąd o niej usłyszałam i jestem z siebie dumna, że pomimo obecności w moim życiu małego człowieka, nie zrezygnowałam z tego marzenia. Wystawy wprawdzie nie ma już we Wrocławiu, ale do 29.11.2022 możecie ją obejrzeć w Galerii Szyb Wilson w Katowicach. Z mojej strony serdecznie polecam.

Byłam zaskoczona, bo wyobrażałam sobie, że wystawa będzie znacznie większa, ale nie szkodzi, bo i tak było to piękne przeżycie i wsiąknięcie choć na chwilę w niesamowity świat sztuki. Polecam przed wystawą obejrzeć sobie film „Twój Vincent”, aby jeszcze bardziej wczuć się w tę historię. Dla mnie obecność na tej wystawie zaowocowała dwiema refleksjami. Po pierwsze znów zaczęłam się zastanawiać nad tym, że sztuka jest przecież powiązana z wrażliwością, a co za tym idzie z cierpieniem i było to dla mnie smutne. Z drugiej jednak strony Vincent jest dla mnie przykładem człowieka, który wcale nie zaczynał młodo, a jednak osiągnął sukces. Może on sam się tego sukcesu aż tak nie doczekał, ale zdecydowanie to, co tworzył zostało w końcu docenione, a to pokazuje mi, że warto tworzyć i nieprawdą jest, że w pewnym wieku jesteśmy już na to za starzy. A już co do samych obrazów van Gogh’a to najbardziej spodobał mi się ten, który zamieszczam poniżej. Co sądzicie?

Więcej o wystawie znajdziecie tutaj: https://wystawavangogh.pl/

Co do wakacyjnych wyjazdów, to jak wiecie, byliśmy u moich rodziców, teściów, dziadków, w górach (więcej w wyróżnionej relacji na Instagramie), w Wałbrzychu… W międzyczasie mój mąż został magistrem i nareszcie na dobre pożegnaliśmy się ze studiami. W sierpniu była też u nas moja najmłodsza siostra. Z tej okazji wybraliśmy się do escape room'u, chyba najlepszego, w jakim do tej pory byłam, więc serdecznie Wam go polecam. (https://hurry-up.pl/) A także spróbowaliśmy swoich sił w malowaniu ceramiki i wszystkim nam się bardzo podobało (https://malumika.pl/). Zrobiliśmy też klasycznie wypad do zoo, ale również do Hydropolis, w którym nigdy wcześniej nie byliśmy, a które bardzo nam się podobało, a dodatkowo do Linden Park (https://lindenpark.pl/), czyli sali zabaw dla dzieci, takiej w duchu Montessori. Zapłaciliśmy w zasadzie tylko za moją siostrę, a całą czwórką bawiliśmy się naprawdę przednio (zwłaszcza mój mąż drewnianymi klockami.)

I tak sierpień powoli dobiegał końca, a my jakoś nie mogliśmy się odnaleźć w naszym domu po tych wszystkich wojażach. Bebi urosło, przestało być maluchem, który leży dokładnie tam, gdzie się go odłoży. Okazało się, że musimy przeorganizować naszą przestrzeń i na nowo dopasować ją do aktualnych potrzeb całej rodziny. I tym sposobem doszło do „niewielkiego” przemeblowania, w efekcie którego od dłuższego czasu staramy się znaleźć dla każdej rzeczy w naszym domu nowe, odpowiednie miejsce, jednocześnie pozbywając się tych rzeczy, które już spełniły swoją rolę lub które już nas nie cieszą. Jest to proces długotrwały i męczący, ale waaaarto. W każdym razie teraz w dużym pokoju, który wcześniej był salono-biurem, mamy naszą sypialnię oraz w dalszym ciągu salon i „home office” mojego męża. Zaś w małym pokoju, naszej starej sypialni, stworzyliśmy coś na kształt pokoju dziecięcego z przestrzenią prywatno-kreatywną dla mamy. :D O pokoju dziecka na pewno jeszcze napiszę albo chociaż wrzucę Wam na insta jakieś zdjęcia, ale jak już do końca go urządzimy (i posprzątamy).

I tak to u nas wygląda. Jeżeli doczytałaś/eś aż do tego momentu, to bardzo Ci dziękuję. Mam nadzieję, że teraz będę pisała bardziej regularnie, ale nie chcę tego obiecywać, bo przyznam, że jestem teraz w takim miejscu w życiu, kiedy potrzebuję też zaopiekować się sobą i nie chcę nakładać na siebie kolejnej presji. Chciałabym, żeby ten blog był dla mnie pewnego rodzaju przyjemnością. Życzę Wam pięknej, miłej jesieni i dajcie znać, czy są tu jakieś Jesieniary / jacyś Jesieniarze… Całusy, paaa!

To fragment obrazu "Kwitnący migdałowiec" lub "Drzewo migdałowe" (znalazłam dwie nazwy). Vincent van Gogh namalował go dla swojego nowonarodzonego bratanka w 1890 roku i miał on stanowić ozdobę dziecięcego pokoju.